Wszystko zaczęło się pewnego ponurego grudniowego dnia, kierując taksówka pędziłem autostradą na lotniska w Schwechacie. Na tylnym siedzeniu wygodnie siedział uśmiechnięty gość, jego uśmiech i silna opalenizna skłoniły mnie do rozpoczęcia rozmowy. Będąc doświadczonym taksówkarzem czekałem zwykle aż zostanę zagadnięty, ale ciekawość zwyciężyła. Zanim dojechaliśmy do celu, wiedziałem ze nieznajomy leci do Frankfurtu, jest biznesmanem i ostatnie tygodnie spędził na katamaranie pędząc w ślizgu po Atlantyku z Gran Canaria do Kapsztadu i dalej samolotem do Wiednia.
Byłem po rozwodzie i mieszkałem wtedy w WG w piątej dzielnicy Wiednia i byłem na skraju depresji. Moimi współlokatorami byli studenci, Gerhard główny najemca i autor poradnika „100 sposobów jazdy na gapę”, Stefan student z Karyntii oraz Helga z Burgenlandu, która zamożni rodzice wysłali na studia do miasta, aby zdobyła tytuł akademicki. Był rok 2001, rozwój Internetu nie ominął naszego WG i poza Helgą wszyscy mieliśmy laptopy i chęć wzięcia udziału w tym rozwoju. Skończyłem wtedy zaocznie studia, tematem mojej pracy było prawo internetowe. W Austrii akurat zaczęła działać aukcyjna platforma internetowa „One Two Sold”, zajmowali ładny pałacyk niedaleko Rohusplatz, gdzie byłem częstym gościem i szybko stałem się partnerem biznesowym z modułem aukcyjnym Yachtsmarket.com. Moje uporczywe próby sprzedaży jachtów przez Internet nie przynosiły spodziewanych owoców a pracy z tłumaczeniem specyfikacji polskich jachtów było dużo. Utrzymywałem się wtedy pracując głównie nocami, jako taksówkarz. Praca ta wystarczała na skromne utrzymanie i chęć podróży katamaranem była marzeniem.
Zauważyłem już wcześniej, że niektórzy ludzie pracują latami, wykonując dla swojego szefa pracę bez satysfakcji, za pieniądze, które zaraz po otrzymaniu muszą oddawać płacąc za mieszkanie, prąd, telefon itp resztę wydając na jakieś przedmioty, które są zapominane parę dni po kupieniu. Druga grupa to ludzie, którzy realizują swoje marzenia, jak ten gościu z taksówki. Postanowiłem należeć to tej drugiej znacznie mniejszej grupy. Oczywiście fajnie mieć marzenia, finansowanie ich jednak jest już trochę trudniejsze.
Prawdopodobnie żądza pędzenia katamaranem w ślizgu po Atlantyku skierowała mnie banku Creditanstalt w dzielnicy Ottakring, aby otworzyć firmowe konto. Wykąpany, w najlepszym ubraniu stałem teraz przed młodym pracownikiem wyjawiając mu, że jestem właścicielem firmy internetowej i chcę otworzyć konto firmowe. Mój rozmówca mimo młodego wieku i taniej marynarki, miał niezły reflex, wyciągając z pod lady grubą jak cegła książkę telefoniczną. Spokojnie czekałem aż się wyładuje szukaniem mojej firmy. Z jego miny wiedziałem, że mnie przejrzał, ale spokojnie czekałem. W końcu oznajmił mi, że mojej firmy nie ma, po prostu nie istnieje.